niedziela, 24 maja 2009

POINT OF NO RETURN

To było dla mnie nie lada wydarzenie, ponieważ pierwszy raz dane mi było zobaczyć koncert zespołu vegan straight edge z Brazylii. Nie wiedziałem czego się mogę spodziewać bo nie wiedziałem o tym zespole nic ale tamtym występem mnie kupili. To był totalny szok i koncertowa miazga. Metalowe riffy, zmiany tempa, trzech wokalistów, mądre gadki pomiedzy kawałkami po prostu czad. Bez namysłu kupiłem od nich płytę, którą do dziś bardzo często słucham i śmiało polecam - każdemu.
Jeśli znasz ten zespół to zerknij w link poniżej - jeśli nie znasz tym bardziej:)


GOOD CLEAN FUN

Poniżej możecie obejrzeć jeden z bardziej archiwalnych koncertów jaki udało mi się zarejestrować. Pamiętam, że takiej ilości ludzi na scenie do tamtej pory nie widziałem. Sam zespół nie miał nic przeciwko - w sumie nazwa do czegoś ich zobowiązywała:) A poza tym to kwintesencja positive hardcore.
Oglądając ten filmik można zobaczyć kilku typów, którym dziś brakuje paru włosów na głowie lub którym przybyło kilka kilogramów:) Dobre jest to, że cały czas można ich zobaczyć na hardcore'owych koncertach.

TRAGEDY

Na ten koncert czekałem z niecierpliwością, ponieważ miał on być częścią kilkudniowej eskapady nad morze. Nie często zdarza mi się bywać na punkowych koncertach ale wiedziałem, że ten zespół muszę zobaczyć.
Tragedy jest tym czym obecny punk rock powinien być - moc, energia, melodia, przekaz, zaangażowanie, szczerość. To wszystko było tamtego wieczoru a te kilka wpadek natury technicznej nie przysłoniły mi pozytywnego obrazu jaki pozostanie w mojej pamięci.

środa, 6 maja 2009

DEAD VOWS

Nigdy wcześniej ani nie słyszałem o tym zespole ani nie słyszałem samego zespołu. Z plakatu wynikało, że grają hardcore i są ze Szwecji więc to wystarczająca rekomendacja jak dla mnie. No i faktycznie podczas występu okazało się, że grają całkiem dobry, szybki, inspirowany początkiem lat osiemdziesiątych harcore. Trochę za małomówni jak dla mnie no ale może nie chcieli przedłużać swojego występu, ponieważ spora część publiczności przyszła głównie na gwiazdę wieczoru. Acha i gitarzysta jest niezłym, wąsatym lujem – w pozytywnym tego słowa znaczeniu:)

CALM THE FIRE

Niektórzy mówili o pechu tego dnia, jeszcze inni twierdzili, że akustyk dał ciała a jeszcze inni winili sprzęt. Może nie był to najlepszy set w wykonaniu tej piątki kaszubskich „szarpidrutów” ale nie można mówić, że był słaby. Dobry kontakt z publiką, która i śpiewała i skakała i robiła podobnie groźne miny jak wokalista:) – zwłaszcza podczas jednego coveru. Właśnie covery tego wieczoru były bardzo dobre i tego się trzymajmy.