środa, 7 lipca 2010

SNAPCASE

Dokładnie jak dziś pamiętam pewien koncert w Warszawie, na którym pojawił się Tomek Shing ze swoją dystrybucją. Było to pewnie jakieś jedenaście lat temu. Przeglądając wówczas płyty natrafiłem na kompakt „Lookinglasself” znanego zespołu z Buffalo czyli SNAPCASE i od razu go kupiłem. Ta płyta grała u mnie praktycznie bez przerwy. Strasznie podobało mi się ich podejście do hardcore, nowoczesne, odkrywcze i mające niesamowitą siłę. Późniejsze płyty były coraz lepsze. Chodź chyba najlepsze co wydali to „Progression through unlearning”.
Gdy usłyszałem wieści, że Snapcase po 5 latach od swojego ostatniego koncertu ma ponownie zagrać na żywo w Europie wiedziałem, że muszę tam być. Niestety wybuchł pewien wulkan na Islandii i cały zapał upadł tak nisko jak wysoko wzbił się pył wulkaniczny. Nie ma jednak nic straconego, ponieważ koledzy ze SNAPCASE widocznie bardzo chcieli zagrać i zagrali.
Pomimo wielu kilometrów do przejechania i niekupionego biletu on-line stwierdziłem, że muszę to zobaczyć na własne oczy. Z racji tego, że koncert w dniu w którym miał się odbyć zrobił się „sold out” byłem wściekły, że nie będę mógł tego zobaczyć. Jednak z pomocą przyszedł pewien Polak, który w ostatniej chwili sprzedał mi bilet. Wielkie dzięki za to, ponieważ zobaczyłem coś naprawdę ciekawego. Zespół po pięciu latach przerwy zagrał tak, jakby ostatnią próbę miał kwadrans przed występem. Obawiałem się, że może to być nudny, gwiazdorski popis zespołu, którego pięć minut skończyło się dawno. I tu skucha. To był jeden z lepszych koncertów jakie miałem okazję widzieć w ostatnim czasie. Moc, energia, ruch na scenie i pod sceną a najważniejsze to, że granie tych kawałków sprawiało niesamowitą radość samemu zespołowi. Jest takie podejście do reunionów, że są słabe i nijakie, zrobione tylko dla kasy. W tym konkretnym przypadku takie podejście nie ma zastosowania. Koncert był świetny i na pewno zapadnie w pamięci tak długo, jak chwila gdy kupiłem ich płytę „Lookinglasself”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz